MISJA
1
Prawda
czai się głęboko w mroku.
PIĘĆ
MIESIĘCY PÓŹNIEJ…
Sam
– Usiądź, Samuelu – polecił Frost,
kiedy wszedłem do jego gabinetu.
Był szefem działu
Centralnej Agencji Wywiadowczej w ośrodku zwalczania terroryzmu, a co za ty
idzie – moim przełożonym.
– Kazano mi się
zgłosić – powiedziałem dość twardym tonem.
– Usiądź, proszę.
– Przemawiał przez niego autorytaryzm, więc nie pozostało mi nic innego, jak
spełnić jego polecenie.
Czułem, że ta rozmowa
nie będzie należeć do najprzyjemniejszych. Wyciągnąłem nogi, krzyżując je w
kostkach, i w napięciu czekałem na wywód.
– Doktor Hopkins
poinformował nas, że nie stawiłeś się na ostatnich trzech spotkaniach. – Frost
sięgnął po szarą teczkę z moim nazwiskiem i zaczął przeglądać jej zawartość.
– Nie czuję takiej
potrzeby. Wszystko ze mną w porządku – zapewniłem stanowczo.
– Wiesz doskonale,
że wymagasz leczenia. Złamałeś warunki, które ci postawiono. Znasz zasady,
chłopcze.
– Potrafię
kontrolować swoje emocje i myśli. Nie potrzebuję do tego żadnego konowała. –
Wyprostowałem się na fotelu i usiłowałem zachować spokój.
– Gdzie spędziłeś
wczorajszą noc? – Przełożony uniósł pytająco brew, ale minę miał taką, jakby
doskonale znał odpowiedź na to pytanie.
Skrzywiłem się,
wiedząc, że wpadłem w tarapaty.
– W barze.
Siedziałem bez ruchu i
patrzyłem mu bezczelnie w oczy.
– Samuelu. –
Westchnął i pochylił się w moim kierunku. – Jesteś moim najlepszym żołnierzem,
ale nie mogę ryzykować. Od ciebie i twoich decyzji zależy życie moich ludzi.
Będąc w terenie, musisz mieć wyostrzone wszystkie zmysły. Stępiasz je, żłopiąc
wódę każdej, k*rwa, nocy! – Jego głos co sylabę bardziej się podnosił, aż w
końcu dobił do krzyku.
– To, co robię w
wolnym czasie, jest tylko i wyłącznie moją sprawą – odpysknąłem. – Poza tym
piję bourbona, nie wódkę – sprostowałem gwoli ścisłości, skoro czepialiśmy się
szczegółów.
– Otóż nie! –
Walnął pięścią w blat biurka dla podkreślenia swojego stanowiska. – Wszystko,
co dotyczy twojego życia osobistego, przekłada się na pracę. Zrekrutowaliśmy
cię nie bez powodu. Byłeś perfekcyjny we wszystkim, czego się dotknąłeś.
Agentem nie zostaje się na osiem godzin, to praca przez dwadzieścia cztery
godziny, siedem dni w tygodniu, przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Po
wpadce z Karilem wszystko się pojebało. W Nowosybirsku o mało nie straciliśmy
dwóch ludzi.
Opadł na fotel i potarł
twarz dłonią. Dopiero teraz dostrzegłem, jak bardzo był zmęczony wydarzeniami
ostatnich miesięcy.
– To był tylko
jeden raz. – Przeszedłem w tryb obrony, mimo że miał pieprzoną rację.
– Tylko jeden! –
prychnął. – Mówisz o dwóch życiach, do k*rwy nędzy, o ludziach mających rodziny
do utrzymania, żony, dzieci, pieprzone matki. – Podniósł się energicznie i
zaczął nerwowo krążyć po pokoju. – Nie mogę ryzykować.
Siedziałem sztywno, nie
zdradzając szalejących we mnie emocji. Każde wydostające się z jego ust słowo
działało na mnie jak najbardziej wyszukana tortura. Miałem ochotę wstać i
wyjść.
– Zabiłem o wiele
więcej ludzi. To wam nigdy nie przeszkadzało. – Przepełniały mnie wyrzuty i gniew,
zacząłem tracić nad sobą kontrolę.
Frost zatrzymał się,
piorunując mnie wzrokiem.
– To byli
szpiedzy, bandyci, degeneraci i terroryści. Ludzie, którzy grozili naszemu
krajowi i jego obywatelom. To zupełnie coś innego.
– Trzyletnia
brązowooka dziewczynka też była szpiegiem i terrorystą?
Gdyby wzrok mógł
zabijać, już leżałbym trupem. Widziałem, jak nieznacznie drgała mu dolna warga,
a dłonie zacisnęły się w pięści. Opadł znowu ciężko na fotel. Poddał się,
zabrakło mu woli walki. Jego postawa mówiła sama za siebie. Nie miał siły.
Umiałem dobrze rozczytywać ludzi. Lata spędzone na pracy dla wywiadu sprawiły,
że nie potrafiłem tak po prostu rozmawiać. Zawsze zwracałem uwagę na drobiazgi,
w mowie ciała dopatrywałem się znaków dowodzących o słabościach, wstydzie czy
tajemnicy. Niejednokrotnie uratowało mi to dupę.
– To, co było,
zostawiamy za sobą. Ty najwyraźniej tego nie potrafisz, dlatego najlepszym w
tym momencie rozwiązaniem będzie urlop – oświadczył po chwili Frost.
Zebrało mi się na
mdłości. To była dla mnie najgorsza opcja.
– Ktoś sprzedaje
informacje Rosjanom i jestem cholernie bliski odkrycia,o kogo chodzi. Jestem
przekonany, że to jeden z pracujących w naszej jednostce agentów, i nie
pozwolę, żeby miesiące mojej pracy zostały zaprzepaszczone wyłącznie dlatego,
że nie stawiłem się na jakąś pieprzoną sesję. – Próbowałem mówić spokojnie, lecz niezupełnie
mi to wyszło.
– Pamiętaj, że nie
ty o tym decydujesz, tylko ja – przypomniał pułkownik, ponownie gromiąc mnie
wzrokiem.
– Proszę mnie
posłuchać. – Pochyliłem się w jego stronę. Rozstawiłem szeroko nogi, opierając
łokcie na kolanach. – Mamy na terenie Rosji dwunastu cennych agentów. Jeżeli
moje przypuszczenia się sprawdzą i ktoś od nas sprzedaje informacje, to
zagrożone jest życie naszych tajniaków zarówno w Rosji, jak i w Waszyngtonie.
Jeżeli Rosjanie dopadliby nasze wtyki na terenie ich kraju, to niech mi pan
wierzy, marzeniem tych agentów byłaby śmierć.
– Wiem, do
cholery. Sądzisz, że co ja tu, k*rwa, robię? Składam samoloty z papieru?! –
sarknął Frost. – Właśnie ze względu na ich życie i bezpieczeństwo muszę cię
odsunąć.
– K*rwa! –
Poderwałem się, nie potrafiąc dłużej kryć irytacji. Zdaje się, że przy okazji
przewróciłem krzesło, na którym siedziałem. – Zajmuję się operacjami przeciw
obcym wywiadom od trzech lat. Czy podczas mojej pracy zawiodłem więcej niż raz?
Frost przełknął nerwowo
ślinę, przesuwając dłonią po swojej łysinie.
– Nie – odparł
cicho.
– No właśnie,
szefie, zdarzyło się tylko raz. – Pochwyciłem jego spojrzenie. – Jestem
profesjonalistą, kiedy idę na akcję. Wszystko, co dotyczy mnie i moich uczuć,
zostawiam za sobą. Nie myślę o niczym prócz wykonania zadania.
Dowódca znowu potarł
łysą czaszkę – dawno temu odkryłem, że to tik nerwowy.
– K*rwa! – przeklął,
a ja już wiedziałem, że odpuszcza. – Dobra, chłopcze, dam ci szansę. Nie
spieprz tego, bo jak coś pójdzie nie tak, polecę razem z tobą.
– Dziękuję za
zaufanie, sir. – Wyciągnąłem ku niemu dłoń. Uścisnął ją mocno, jak na byłego
komandosa przystało. – Nie zawiodę pana.
Od tej obietnicy
zależało moje być albo nie być w agencji. Zamierzałem jej dotrzymać– choćby nie
wiem co.
– I masz, do
cholery, chodzić na sesje z Hopkinsem.
Skrzywiłem się na jego
ostatnie słowa, ale zdawałem sobie sprawę, że nie mam możliwości polemizowania.
– W porządku. –
Odwróciłem się i pomaszerowałem do drzwi.
Zasadzka trwała dziesięć dni. Dookoła
panowały egipskie ciemności, do szpiku kości przenikało mnie zimno, a od
ślęczenia w tej norze robiło mi się niedobrze. Ostry zapach stęchlizny i wilgoci
drażnił moje nozdrza.
Kiedy w końcu go
zobaczyłem,poczułem ekscytację i znajomy dreszcz podniecenia. Rozpracowywałem
tę sprawę kilka miesięcy i cholernie chciałem dorwać skurwiela, który zdradzał
swój kraj. To było warte przebywania w spartańskich warunkach.
Miejsce, które wybrano
na wymianę informacji, było odludne i opuszczone. Przez kilka dni tkwienia w
tej dziurze zdarzyło mi się zobaczyć jakiegoś ćpuna albo bezdomnego, ale nie
zapędzali się tu normalni ludzie. Zobaczywszy zbliżającego się do drzwi starej
kawiarni mężczyznę w czarnym płaszczu i butach wyglądających, jakby dopiero co
zostały wypolerowane, wiedziałem, że trafiłem w punkt. Twarz miał schowaną pod
czarną kominiarką.
– Jackal, widzisz
to? – odezwał się w słuchawce głos Halla.
– Cholernie dobrze
– odparłem zadowolony. – Niech Crow zabezpieczy tyły – rozkazałem. – Stone,
jesteś w środku?
– Gotowy –
potwierdził niewiele głośniej od szeptu. – Cel znajduje się w budynku, właśnie
wyciąga papierosa i rozgląda się po pomieszczeniu. Czeka na kogoś.
– Widzisz jego
twarz?
– Nie, nie zdjął
kominiarki.
– Dobra, miejcie
oczy i uszy szeroko otwarte, zaraz tam będę.
Gdy tylko skończyłem
mówić, włożyłem kevlarową kamizelkę i wyprułem z bunkra.Wspiąłem się na dach, by
przejść do drugiego budynku. Minąłem czterech naszych agentów, czekających w
skupieniu i gotowych do akcji. Nagle poczułem przemykające mi po karku zimno.
Odwróciłem się, żeby rzucić okiem na ulicę. Przełknąłem ślinę, robiąc krok do
przodu.
– To niemożliwe –
szepnąłem do siebie.
Naprzeciwko stała
drobna postać i patrzyła na mnie, a raczej przeze mnie takim wzrokiem, że aż po kręgosłupie
przebiegły mi dreszcze. Nie mogłem w to uwierzyć.
Podszedł do mnie
Johnson, który musiał usłyszeć mnie przez nadajnik.
– Coś nie tak?
– Widziałeś ją?
Popatrzył na mnie ze
zdezorientowaniem, po czym przeniósł wzrok na pustą już ulicę.
– Kogo? Nikogo tu
nie ma. – Na jego obliczu malowało się jeszcze większe zakłopotanie.
– Nieważne. –
Machnąłem ręką, aby go zbyć. – Wracaj na stanowisko.
– Na pewno
wszystko w porządku?
Skinąłem głową na
potwierdzenie. Nie mówiąc nic więcej, zanurkowałem we włazie prowadzącym do
wnętrza starej kawiarni.
– Ktoś jedzie –
zawiadomił nas Crow, kiedy zbliżałem się do celu.
– Dobra, chłopcy,
chcemy ich żywych – przypomniałem, na wypadek gdyby ich podkusiło, aby dać się ponieść
chwili. – Mam cię, popaprańcu.
Zakradłem się jak
najbliżej. Zanurkowałem pod ladę i przeczołgałem się bezszelestnie. Zlustrowałem
otoczenie i dostrzegłem dwóch swoich ludzi. Na migi dałem im znać, co
zamierzam. Obaj wyciągnęli kciuki, potwierdzając, że rozumieją.
Drzwi skrzypnęły, a ja
zamarłem.
– Sprawdziłeś
teren? – zapytał z mocnym rosyjskim akcentem nowo przybyły.
– Sądzisz, że za
chwilę zza lady wyskoczy cały oddział CIA? – zaszydził zamaskowany mężczyzna.
Znałem ten cholerny
głos. Przeszła przeze mnie fala złości i poczułem gorzkie rozczarowanie.
Herkulesową siłą powściągnąłem swój temperament, który dawał o sobie znać.
– Masz to, co
obiecałeś? – zapytał Rosjanin.
– Pieniądze są na
koncie?
– Nie wierzysz
nam? Zawsze wywiązujemy się z umów – zaperzył się obcokrajowiec.
– Pozwól, że
najpierw sprawdzę. Nie to, żebym wam nie ufał, ale zanim sprzedam ci
informacje, muszę mieć pewność. To moja ostatnia akcja. Upewnię się jedynie, że
będę miał za co zapłacić za drinki z palemką. – Mężczyzna w kominiarce zaśmiał
się w charakterystyczny sposób, tym samym upewniając mnie, kim był.
– Wszystko w
porządku. Za chwilę dane zostaną przekopiowane na wasze serwery. Jak zawsze.
Znienacka rozległ się
głośny huk. Poderwałem głowę i zobaczyłem lecącego razem z połową sufitu Davisa.
– K*rwa! –
syknąłem, wstając szybko. – Teraz! – wrzasnąłem i wyskoczyłem z kryjówki.
Rosjanin wyciągnął broń
i oddał w moim kierunku niecelny strzał. Kula świsnęła mi przy głowie i trafiła
w ścianę za mną.
– Ty ruski sk*rwysynu!
– Wycelowałem do niego ze swojego HK USP.
Strzeliłem bez
zastanowienia. Kula przeszła przez jego obojczyk. Krzyknął, upadając na ziemię.
W tym samym czasie sprzedajny
agent rzucił się do wyjścia. Rosjanin wyciągnął telefon i wypluł do niego szybko
kilka słów. Davis przyskoczył do gościa, po czym kopnął go w ramię, żeby
wytrącić mu z ręki aparat. Mężczyzna zawył głośno, a za moment wykrzykiwał po
rosyjsku przekleństwa.
– Zajmij się nim!
– nakazałem, zanim wybiegłem na zewnątrz.
Ruszyłem w pościg za
uciekającym zdrajcą.
– Smokey! – Jego
ksywka paliła mi język.
Zesztywniał na dźwięk
mojego głosu, natychmiast się zatrzymując. Zbliżyłem się, dzieliło nas około
trzech metrów.
– Dlaczego? –
Tylko to kołatało mi się po głowie.
Odwrócił się ostrożnie
o sto osiemdziesiąt stopni i stanął ze mną twarzą w twarz. Szybkim ruchem
ściągnął kominiarkę.
– Szefie. – Z jego
gardła uleciał pozbawiony wesołości śmiech.
– Dlaczego, do k*rwy?!
Emocje – przede
wszystkim ból i zawód – znalazły bez mojej zgody ujście w tonie głosu.
Patrzył na mnie w pełnym
rozczarowania milczeniu, a w jego oczach dojrzałem odpowiedzi, których bałem
się poznać.
– Wcześniej też
wpakowałeś nas na minę. Karil to twoja zasługa, mam rację? – Elementy układanki
wreszcie zaczęły wskakiwać na swoje miejsce.
Wzruszył ramionami.
– Wiedziałem, że
to ktoś z wewnątrz, ale nie spodziewałem się, że zdradzi przyjaciel.
Nie istniały słowa
potrafiące opisać to, co teraz czułem. Odruchowo uniosłem broń, celując między
oczy judasza.
– Dzięki niemu
udało mi się odciągnąć uwagę agencji od Rosjan. Przepraszam. – Nie odrywał ode
mnie wzroku, czekał.
Liczył na to, że
strzelę.
Nie
tak prędko, kolego.
– Nie zrobię tego.
Nie, dopóki się nie dowiem, ile wiedzą Rosjanie. Smokey, k*rwa, dlaczego?
Miałem ochotę rozerwać
go na strzępy. Po raz drugi w ciągu kilku miesięcy zostałem zdradzony przez
człowieka, którego uważałem za bliskiego przyjaciela.
– Strzel, Sam.
Proszę – wyszeptał błagalnie.
Wiedział, że jeżeli go
nie zastrzelę, skończy w piwnicy, a przy tym śmierć to spacer po plaży w letni
poranek.
– Wszystko wyśpiewasz i
nie będę musiał robić tego, czego obaj nie chcemy.
Zdradził, naraził
współtowarzyszy broni na niebezpieczeństwo, i to nie raz, a jednak miałem opory
przed pociągnięciem za spust.
– Wiesz, że tego
nie zrobię… Nie mogę. – Głos mu się łamał. – Jeżeli ich zdradzę, będzie o wiele
gorzej. Obserwują moją rodzinę. Nie mogę, Sam…Przykro mi.
Emanował prawdziwą
skruchą i strachem.
– To mnie jest
przykro, Smokey. Cholernie mi przykro.
Oddałem dwa strzały,
żeby powstrzymać go przez zrobieniem następnej głupoty. Upadł na ziemię,
wrzeszcząc z bólu. Być może żałował tego, co zrobił, lecz czasu nie dało się
cofnąć. Za dużo zostało wyrządzonych szkód.
– Unieszkodliwiłem
go – wymamrotałem do słuchawki. – Zgarnijcie Moskala i wracamy do siebie.
– Sam, zrób to ze
względu na naszą przyjaźń – wybełkotał Smokey, wijąc się w cierpieniach.
– Nie zrobię tego
ze względu na pieprzoną trzylatkę, za śmierć której jesteś odpowiedzialny!
W głowie wyświetliły mi
się kadry z najgorszego dnia w moim życiu. Zebrałem się w sobie i zablokowałem myśli,
zanim przejęłyby nade mną kontrolę i uniemożliwiły dalsze działania.
Po chwili pojawiło się obok
dwóch ludzi z mojej ekipy. Podnieśli Smokeya i zabrali w miejsce, gdzie miał
zostać poddany dogłębnemu przesłuchaniu.
Wtedy moją uwagę przykuł
ruch na końcu ulicy. Przetarłem oczy z niedowierzania. Naprzeciw mnie stała
smutna ciemnowłosa dziewczynka. Co to, k*rwa,
miało znaczyć? Przełknąłem zaczynającą mnie dusić gulę w gardle. Wszystko,
co zdarzyło się sekundę później, wprawiło mnie w odrętwienie. Zanim zdołałem
zareagować, Smokey wyrwał się i wysunął z rękawa nóż, którym ugodził jednego z
agentów. Zza budynku wyjechał z piskiem opon czarny rover.Mknął w naszym
kierunku z zawrotną prędkością.
– Strzelaj,
Jackal! – zawołał ktoś za mną.
Wiedziałem, że
powinienem zadziałaś, chciałem tego, ale moje ciało nie współgrało z mózgiem.
Nie byłem w stanie się ruszyć. Słyszałem świsty latających obok mnie kul. Nie
zmusiło mnie to jednak do podjęcia jakichkolwiek kroków. Stałem jak wrośnięty w
ziemię, ledwo rejestrując chaos, który się wokół mnie rozpętał.
– Do k*rwy, rusz
dupę!
Zostałem powalony na
ziemię. Dość niefortunnie zderzyłem się z twardym podłożem. Lecz nie obchodził
mnie przeszywający moją nogę, od biodra do kolana,ból. Zamrugałem szybko,
wędrując spojrzeniem na przeciwległy koniec ulicy.
– Nie ma jej. –
Nie wiedziałem, czy powiedziałem to głośno, czy tylko pomyślałem.
– A kogo, k*rwa,
chciałbyś zobaczyć? Królową angielską?
Błądziłem wzrokiem po
terenie. Smokeya wsadzano do czarnego jeepa. Wiedziony instynktem wojskowego,
wymierzyłem w stronę samochodu broń.Zanim zdołałem strzelić, poczułem przenikliwe
pieczenie.
Przetoczyłem się na
plecy, podparłem na rękach i otaksowałem swoje ciało. Z początku nie
dostrzegłem nic niepokojącego, ale po chwili spod kamizelki zaczęła wypływać
krew. Rozpiąłem ją, szarpiąc nerwowo za materiał. Kiedy rozsunąłem ją na boki,
zobaczyłem przesiąkający szkarłatem jasny materiał koszulki. Parę sekund
później straciłem przytomność.
Komentarze
Prześlij komentarz