Rozdział 2
– Herr Seeler, czas wstawać.
Wkrótce transport. Za pół godziny musimy być na stacji – powiedział
Flick.
Powieki
Christophera były ciężkie z powodu braku snu. Lahm już wyszedł, jego zapasowy
mundur wisiał na drzwiach szafy. Na mankietach widniały ślady krwi. Christopher
od razu się wzdrygnął. Miał wrażenie, że Flick go obserwuje. Wstał, po czym włożył
mundur. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i wziął głęboki oddech. Patrzył,
jak klatka piersiowa unosi się i opada. Poprawił kołnierzyk i ruszył w stronę
korytarza. Flick czekał chwilę, skinął głową, po czym wyprowadził go na poranne
słońce. Wręczył Christopherowi rejestr. Na pierwszej kartce widniały wypisane
na czarno liczby na ten dzień. Zbliżał się transport z Łodzi. Liczba w
rejestrze głosiła „1200”.
– Polacy – stwierdził
Flick. – Powinni być w niezłym stanie. To krótka podróż. Był pan już
przy selekcji?
– Nie,
jako takiej, nie.
– Po
prostu stoimy z tyłu i pilnujemy, żeby zajęto się bagażami. Dźwiganiem zajmie
się sonderkommando. Nic trudnego. – Flick spojrzał na Christophera
przez grube okulary. – Proszę się nie martwić. Wiedzą, że to pański
pierwszy dzień. Pójdzie jak po maśle. Nasza praca zacznie się później.
– Dziękuję,
ale jestem pewien, że dam sobie radę. – Po oddaniu Flickowi rejestru,
splótł dłonie za plecami.
Stacja
wyglądała jak każda inna. Przy torach stały znaki, a nad peronem wisiał rozkład
jazdy pociągów. W budynku dworca panował mrok, drzwi były zamknięte. Pozostali
esesmani zgromadzili się za peronem, kilku miało na sobie białe fartuchy. Wokół
biegali wybiedzeni więźniowie, znacznie chudsi i bledsi od tych, których
widział poprzedniego dnia. Pchali rampy i ciągnęli na stację wózki. Jeden z
nich garbił się tak bardzo, że prawie dotykał pchanego wózka piersią.
Christopher nie mógł uwierzyć, że wygłodzone postacie więźniów są w stanie
poruszać się tak szybko. Wszędzie roiło się od esesmanów. Większość krzyczała
na więźniów, ich wrzask mieszał się z ujadaniem psów wyrywających się z ledwie
trzymanych przez opiekunów smyczy. Przyjechał pociąg. Minął peron. Christopher
policzył wagony. Liczby się nie zgadzały.
Jak
tysiąc dwieście osób miałoby się zmieścić w takim krótkim pociągu, i to jeszcze
przeznaczonym do transportu bydła?
Gdy skład stanął, drzwi
się rozsunęły i krzyki esesmanów natychmiast przybrały na sile, zagłuszając
wszystko poza szczekaniem psów. Żydowscy więźniowie pobiegli otworzyć bydlęcy wagon
i pomóc ludziom wyjść z pociągu. Ze środka wytoczyli się oszołomieni ludzie.
Rozglądając się niepewnie, przebiegali w jedną lub drugą stronę. Mieli
pomarszczone, chude twarze i zaciśnięte usta. Esesmani od razu się nimi zajęli.
Dzieci oraz starców spędzano na żwir obok torów. Jednego starszego mężczyznę
trzeba było nieść. Kilka kobiet trzymało w ramionach niemowlęta. Gdy tylko udało
im się opuścić wagony, ludzie ustawili się w kolejkach. Mężczyźni w jednej,
kobiety i dzieci w drugiej.
Wagony
opróżniono z ludzkiego ładunku w kilka minut. Wycia kobiet, którym wyrywano z
rąk dzieci, nie dało się zagłuszyć. Mieszało się z budzącym lęk ujadaniem psów
i niecichnącym krzykiem esesmanów, zarówno w języku niemieckim, jak i polskim.
Christopher wziął głęboki oddech, opierając się pokusie zasłonięcia twarzy
dłońmi. Flick stał obok nieruchomo. Wyglądał na znudzonego. SS weszło do
pociągu z wyciągniętą bronią. Powyrzucało zwłoki z wagonów. Ciała spadały na
ziemię jak worki, kości strzelały przy uderzeniach, krew z ran wsiąkała w glebę.
Rozległ się kolejny strzał i z wagonu wyleciało ciało młodej dziewczyny.
Christopherowi ścięło krew w żyłach, przeszył go skurcz bezradnej paniki.
Wartownicy nadal wrzeszczeli na stojących w kolejkach ludzi, choć selekcja
dobiegła już końca. Pojawiły się dwa nowe ogonki. W jednym stali młodsi,
wyglądający zdrowo, w drugiej starcy i dzieci. W kolejce młodych znajdowało się
maksymalnie sto, dwieście osób. Zostali odprowadzeni w stronę Auschwitz.
Pozostali, przynajmniej tysiąc, zbili się w bezładny krąg. Krzyki esesmanów
zaczęły cichnąć.
Christopher
odwrócił się do Flicka.
– Jak
często przyjeżdżają takie transporty?
– Zależy.
Czasami dostajemy kilka w tygodniu, czasami kilka w jeden dzień. Wtedy to
dopiero jest pracy. Raz…
Christopher
przestał go słuchać. Nie potrafił skupić się na żadnej osobie w tłumie.
Podszedł bliżej, całkowicie ignorując Flicka, całkowicie ignorując wszystko
poza masą ludzi, którzy zbili się ciasno i czekali, aż zostaną stamtąd
odprowadzeni. Zauważył kobietę w średnim wieku, w jasnoniebieskiej chuście na
głowie. Wydawało się, że zupełnie nie pasuje do miejsca takiego jak to.
Przyciskała do piersi niemowlę. Płakała, a dziecko było spokojne. Gdy
więźniowie ładowali bagaże z wózków na ciężarówki, Breitner i Müller
przeglądali niektóre walizki. Zanim do nich podszedł, machnął ręką na Flicka.
Esesmani stojący obok wężyka ludzi czekających na wymarsz byli wyraźnie
spokojniejsi niż wcześniej. Jednak trwoga nie zniknęła z oczu więźniów, a gdy
tylko ktoś postawił stopę poza kolejką, psy natychmiast wyrywały się opiekunom.
Kolumna ruszyła w stronę Birkenau.
Usłyszał
za plecami kolejny wystrzał i gwałtownie się obrócił. Kilku esesmanów
przeglądało sterty porzuconych ubrań.
– Ach,
no i proszę, zawsze trafi się przynajmniej jeden – powiedział
żołnierz, odsuwając płaszcz i odsłaniając drobne, trzęsące się ciałko
płaczącego za matką chłopca. Christopher ruszył w kierunku mężczyzny z zamiarem
przywołania go do porządku. Esesman uniósł karabin i strzelił dziecku w twarz.
Christopher stanął jak zmrożony. Żołnierz położył broń na ramieniu, wyciągnął
chłopca ze sterty ubrań za stopę, i rzucił jego zwłoki na ziemię obok wagonów,
tam gdzie leżały pozostałe. Christopher spojrzał szeroko otwartymi oczami na
innych wartowników, oczekiwał jakiejkolwiek reakcji. Wszyscy jednak zachowywali
się normalnie. Odwrócił się i poszedł w stronę Müllera oraz Breitnera.
Zatrzymał się jakieś trzy metry od nich, na bezpieczny dystans, z którego nie
mogli dostrzec w jego oczach, jakie wstrząsały nim uczucia. Gdy podszedł,
powitali go przelotnymi spojrzeniami.
Oczekują rozkazów, powiedział sobie w
myślach, więc je dostaną.
– Chcę,
żeby te wszystkie walizki zniknęły stąd w dziesięć minut, i ubrania też. Czy
zawsze tak to wygląda? Pozostali więźniowie zabiorą swoje mienie do obozu
pracy?
Müller
zerknął kątem oka na Breitnera, po czym przeniósł spojrzenie na Christophera.
– Nie,
wszystkie walizki zostaną tutaj. Zbierzemy resztę mienia więźniów, gdy się
rozbiorą przed odrobaczaniem.
Christopher
próbował się uspokoić, spowolnić bicie serca. Ostatni więźniowie właśnie
odchodzili.
– Herr
obersturmführer, prawdopodobnie powinien pan udać się do przebieralni. Z tego,
co wiem, są w trójce – powiedział Müller.
– Tak,
oczywiście. Herr Breitner, proszę ze mną. Ufam, że mogę zostawić panu zebranie
i sprzątniecie tego, co tu zostało, herr Müller.
– Tak,
herr obersturmführer, zrobimy to w ciągu godziny.
Christopher
nie odpowiedział. Breitner wskazał gestem na samochód. Christopher usiadł w
fotelu pasażera, Breitner zajął miejsce kierowcy. Ruszył za kolumną ludzi
ciągnącą do Birkenau. Christopher dostrzegł kobietę w niebieskiej chuście, ale
po chwili zniknęła w tłumie.
Po
jednej stronie dziedzińca stali strażnicy z SS oraz sonderkommando, które
składało się wyłącznie z więźniów. Za tłumem wyłaniał się
budynek, który dzień wcześniej pokazał Christopherowi Friedrich. Wszyscy esesmani
trzymali pałki. Za nimi, jakby czając się w tle, stali oficerowie, a wśród nich
Friedrich. Ludzie dotarli na dziedziniec. Większość miała na sobie ciemne
ubrania, wszyscy nosili żółte gwiazdy Dawida. Wartownicy z górujących nad
dziedzińcem wieżyczek celowali karabinami maszynowymi w tłum.
– Herr
obersturmführer, powinien pan poznać dowódcę sonderkommando. Będą wykonywali
pańskie polecenia. – Christopher podążył za Breitnerem przez
dziedziniec, na którym ludzie zbili się w wielką, pobrzmiewającą językiem
polskim i jidysz, grupę. Dzięki zachowaniu esesmanów, którzy dla przybyłych na
dziedziniec byli uprzejmi i powitali ich uśmiechami, a z niektórymi nawet
dyskutowali albo żartowali, nastrój więźniów wyraźnie się poprawił. Strażnicy
kierowali nimi niczym ruchem drogowym i bez zakłóceń prowadzili przez
dziedziniec. Jeden z esesmanów poklepał starszego mężczyznę po plecach. Ludzie
szemrali między sobą. Nadal wydawali się nerwowi i podejrzliwi. Friedrich oraz pozostali
oficerowie gdzieś zniknęli. Breitner zaprowadził Christophera do kilkunastu
ustawionych w szeregu członków sonderkommando. Na czele stał wysoki, przystojny
mężczyzna.
– To
Jan Schultz, szef jednostki sonderkommando pracującej w
krematorium – wyjaśnił Breitner. Christopher pamiętał, żeby nie wyciągać
ręki na powitanie. – Przejrzą mienie zostawione przez więźniów, a
potem przekażą je nam.
– Bardzo
dobrze – odrzekł Christopher, spoglądając na ustawionych w szeregu i
patrzących prosto przed siebie mężczyzn. Większość miała siniaki na
twarzach. – Pracujcie ciężko, a zostaniecie
nagrodzeni – dodał.
Ktoś
zaczął przemawiać do zebranych za nim ludzi. Tłum zamilkł. Wszystkie oczy
zwróciły się na Friedricha, który, z dwoma innymi oficerami, stanął na pace
ciężarówki.
– Przybyliście
tutaj, do Auschwitz-Birkenau, jako ważny tryb wojennej machiny Trzeciej
Rzeszy – zaczął Friedrich. – Przybyliście tutaj pracować.
Wasza praca jest niemal tak samo ważna, jak wysiłki dzielnych żołnierzy, którzy
każdego dnia ryzykują życie na froncie. Wszyscy, którzy będą chcieli pracować,
mogą liczyć na bezpieczeństwo i jedzenie. – Friedrich przemawiał do
tłumu po niemiecku i choć większość zdawała się go rozumieć, to obok ciężarówki
stał członek sonderkommando, który tłumaczył jego słowa na polski.
Głos
zabrał oficer stojący na lewo od Friedricha.
– Macie
za sobą męczącą podróż. Jesteście cenni dla tego obozu i Rzeszy. Po pierwsze i
przede wszystkim, chcemy mieć pewność, że jesteście zdrowi i chętni do pracy. W
związku z tym wymagamy, żebyście wzięli prysznic i przeszli odkażanie. To
bardzo ważne dla waszego zdrowia i dobrego samopoczucia. Nie możemy tolerować
żadnych infekcji wśród robotników. – Ludzie w tłumie uśmiechali się,
mocniej przytulając dzieci. Na ich obliczach ponownie zagościło życie, światło
nadziei rozproszyło podejrzliwość. – Po prysznicu na każdego będzie
czekała miska gorącej zupy – kontynuował.
Następnie
trzeci oficer wystąpił naprzód. Wskazał na człowieka stojącego z przodu tłumu.
– Ty
tam, tak, ty, czym się trudnisz? – Mężczyzna był stolarzem. – O,
i bardzo dobrze, potrzebujemy stolarzy – odparł
oficer. – Będziesz bardzo pożyteczny. A ty?
– Jestem
lekarzem – odpowiedział kolejny mężczyzna.
– Doskonale,
w obozowym szpitalu potrzebujemy lekarzy. – Przerwał i powiódł
wzrokiem po tłumie. – Jeżeli jest wśród was więcej lekarzy lub
pielęgniarek, proszę nie zapomnieć zgłosić się do mnie po prysznicu, a ja
dopilnuję, żeby umieszczono was tam, gdzie wasze umiejętności są najbardziej
potrzebne.
Po
chwili ponownie przemówił Friedrich.
– Potrzebujemy
lekarzy, dentystów, pielęgniarek, mechaników, hydraulików, elektryków i
rzemieślników wszelkich fachów. Potrzebujemy również niewykwalifikowanych
robotników. Wszyscy otrzymają dobrze płatną pracę. Wszyscy są ważni dla Rzeszy
i naszej walki z bolszewickim zagrożeniem. A teraz, proszę, udajcie się ku
wejściu do przebieralni, tam strażnicy pokierują was dalej. W środku upewnijcie
się, że powiesiliście ubrania na ponumerowanych haczykach i zapamiętajcie te
numery, ponieważ będą później potrzebne. Mamy tylko jedną przebieralnię i obie
płcie muszą się nią dzielić. Przepraszam za tę sytuację, jesteśmy właśnie w
trakcie poprawy tego stanu rzeczy.
Ludzie weszli stłoczeni
do budynku z płaskim dachem, po czym udali się do przebieralni. Mieli
uśmiechnięte, uspokojone twarze. Christopher ponownie zauważył kobietę w
niebieskiej chuście. Jej oblicze przepełniał żal i rezygnacja, wyglądała
inaczej niż pozostali.
Gdy
wszyscy zniknęli za drzwiami, do środka weszli członkowie sonderkommando i
Christopher. Ludzie się rozbierali, a następnie składali ubrania w kupki, które
umieścili pod zawieszonymi na ponumerowanych haczykach płaszczami.
Sonderkommando powtórzyło instrukcje wydane przez oficerów stojących na płaskim
dachu budynku, tym razem w ich ojczystym języku. Wszyscy dostosowali się bez najmniejszego
oporu i cienia sprzeciwu. Christopher przeszedł pomiędzy rzędami ludzi, ale po
chwili wyszedł na zewnątrz. Nie chciał pogłębiać ich zażenowania koniecznością
rozbierania się na oczach obcych. Poczuł głęboką ulgę.
Selekcja
była prawdziwym koszmarem, mordy na stacji nieopisanym horrorem, ale
przynajmniej już po wszystkim – pomyślał,
wychodząc na niemal już pusty dziedziniec.
Stanął
na środku placu, biorąc głęboki oddech. I wtedy zauważył esesmanów na dachu
budynku. Oficerowie gdzieś zniknęli. Esesmani trzymali metalowe pojemniki,
mieli na twarzach maski gazowe. Zmroziło mu krew w żyłach.
To
niemożliwe, nie mogą tego zrobić, nie po tym, co powiedzieli.
Stłumił chęć
pobiegnięcia do środka i ostrzeżenia więźniów. Nie mógł nic zrobić. Nie mógł
zmienić tego, co zaraz miało się wydarzyć. Ogarnęła go trwoga. Rozejrzał się po
dziedzińcu, by upewnić się, że nikt go nie widzi. Esesmani w maskach wyglądali
jak ludzkie owady. Uwijali się na dachu niczym mrówki. Zdjęli osłony z wąskich
metalowych kominów krematorium i wsypali do środka zawartość pojemników. Po
chwili rozległy się krzyki – setki głosów krzyczały jednocześnie, a jednak dało
się je odróżnić. Przebijały się przez grube warstwy cegieł i betonu. Na
dziedziniec wjechały ciężarówki na wstecznym biegu. Kierowcy zwiększyli obroty
silników, żeby zagłuszyć dochodzące z budynku wycie. Ale on nadal je słyszał.
Przechodzący
obok esesman uśmiechnął się.
– Z
tych pryszniców to chyba leje się za gorąca
woda – zauważył. – Żydom się nie podoba.
Esesman
poszedł w swoją stronę, a Christopher robił, co mógł, żeby się opanować.
Zachowanie spokoju kosztowało go tyle wysiłku, że cały zdrętwiał. Miał
wrażenie, że mundur stał się jego drugą skórą. Zaczął pocierać ramiona
otwartymi dłońmi. Gdy pochylił głowę, spadła mu czapka. Krzyki nadal trwały,
choć były już bardziej stłumione. Próbował myśleć o Jersey, o Rebecce, o ich
pierwszym spotkaniu, o wszystkim, byle nie o tym. Zastanawiał się, czy się nie
spóźnił, czy nie podzieliła już losu tych ludzi. Jeżeli nie żyje, to co mu pozostało?
Rozdział 3
Wyspa Jersey, czerwiec 1924 roku
Poznał ją pierwszego tygodnia, a może
nawet dnia, po przyjeździe na wyspę. Christopher zostawił ojca w domu z wujkiem
Ulim, który przyjechał z nimi z Niemiec, by pomóc przy przeprowadzce. Alexandra
spała na piętrze. Pchnął drzwi i pobiegł półkilometrową ścieżką aż do plaży.
Podniósł szary kamień, po czym cisnął nim w wodę, jak najdalej potrafił. Potem
podniósł kolejny i pobiegł w stronę odpoczywających na brzegu mew. Gdy zerwały
się do lotu, rzucił za nimi kamieniem i patrzył, jak wznoszą się ku niebu.
Usiadł na opuszczonej przez ptaki skale i przerzucał drobne kamyki z dłoni do
dłoni, wsłuchując się ich stukot. Tego dnia słońce znowu mocno paliło, grube
flanelowe szorty przyklejały mu się do nóg. Pozbył się butów oraz skarpet i
wszedł do płytkiej wody, zaledwie kilka metrów od brzegu. Ojciec zabronił mu
pływać samemu, a Christopher posłuchał go, choć miał ogromną ochotę wskoczyć do
morza. Przyglądał się swoim palcom u stóp, czując chłodną wodę. Ląd po drugiej
stronie to znajdująca się niecałe trzydzieści kilometrów dalej Francja. Ojciec
tak powiedział.
Z
początku Christopher nie był pewien co to za odgłos – wydawało się, że dobiega
zza ogrodzenia ciągnącej się wzdłuż plaży drogi. Włożył na mokre stopy skarpety
i buty. Pobiegł przez plażę w stronę, z której dochodził zawodzący dźwięk. Gdy
się zbliżył, był pewien, że to mały kociak, i od razu zaczął się zastanawiać,
czy ojciec pozwoli mu go zatrzymać. Szara droga biegnąca wzdłuż brzegu była
nierówna i zaniedbana. Równolegle do niej ciągnął się niski żywopłot.
Christopher rozejrzał się w lewo, a potem w prawo, upewniając się, że nie
jedzie żaden samochód. Odczekał kilka sekund, by mieć jeszcze większą pewność,
po czym przemknął na drugą stronę. Szedł w kierunku zawodzenia, które
dochodziło zza żywopłotu. Zawołał po niemiecku, ale od razu skarcił się w
duchu. Ojciec kazał mu mówić po angielsku, w języku matki, która tu dorastała.
Wydał z siebie szept, którego sam niemal nie dosłyszał. Zawodzenie ustało.
Zawołał ponownie i usłyszał szelest w zaroślach, tuż przed nim. Krzak był zbyt
wysoki, by mógł zobaczyć, co jest za nim. Przegramolił się przez niego i spadł
na trawę.
To
wcale nie był kotek. To była dziewczynka. Płakała, a jej wtulona między ramiona
głowa co chwilę podskakiwała do góry i opadała. Na jej policzku znajdował się
duży siniak.
Christopher
przez kilka sekund stał w milczeniu, niepewny swojego angielskiego, ale w końcu
się odezwał:
– Dlaczego
płaczesz? – Dziewczynka wcisnęła głowę pomiędzy kolana. Przemyślał kolejne
słowa, słysząc w głowie głos matki. – Mam na imię Christopher. Mam
sześć lat. Ile ty masz lat?
– Też
sześć – powiedziała cicho. – Nazywam się Rebecca.
– Dlaczego
siedzisz tu sama?
– Uciekniesz
ze mną?
– Nie
jestem pewien. Może…
Najwyraźniej
dziewczynce tyle wystarczyło, bo poderwała się na nogi i złapała go za rękę.
Mniej więcej sto metrów dalej stał niewielki dom. Zrobiła kilka kroków w jego
stronę, po czym się zatrzymała.
– Dokąd
się udamy? – zapytała. Christopher odwzajemnił jej spojrzenie,
próbując wymyślić jakieś miejsce. Znał tylko własny dom i plażę. Poprowadził
Rebeccę przez dziurę w żywopłocie, a potem na drugą stronę drogi, upewniając
się, że w pobliżu nikogo nie ma. Rzucili się biegiem ku morzu. Dziewczynka
zapytała go, dokąd biegną. Nie odpowiedział, po prostu biegł, trzymając ją
mocno za rękę. Gdy dotarli na brzeg, odwrócił się do niej.
– Co
ci się stało w buzię? – zapytał. Milczała. Podniosła kamyk i cisnęła
nim w wodę. Christopher zaczął rozglądać się za kamieniami do puszczania kaczek,
tak jak nauczył go wujek Uli. Znalazł kilka płaskich okazów, przesunął po nich
palcami i wyobraził sobie, jak skaczą po powierzchni morza.
– Puszczałaś
kiedyś kaczki?
– Nie.
Chyba nie.
– Patrz – powiedział
i włożył kamień w jej dłoń. – Spróbuj rzucić tak, żeby podskakiwał.
Rebecca
wzięła zamach. Kamień wylądował niecały metr dalej, ledwie doleciał do białej
piany rozbijającej się o brzeg. Christopher umieścił w jej dłoni kolejny, lecz
rzuciła nim z podobnym skutkiem. Niezrażony wręczył jej następny kamyk, i
jeszcze jeden, a potem poszedł szukać nowych, dopóki nie rzuciła około
trzydziestu w wodę u ich stóp.
– Zabawne,
prawda? – zapytała.
Bawili
się na plaży około godziny, nim usłyszał głos ojca. Christopher powiedział jej,
żeby się schowała, że wróci po nią za kilka minut. Rebecca przykucnęła za dużym
głazem i posłusznie tam została. Głos ojca był coraz bliższy. Po chwili
Christopher dostrzegł jego sylwetkę. Ojciec zawołał go na kolację i natychmiast
ruszył z powrotem w stronę domu. Kiedyś może pobiegałby z nim po plaży, wziął
go na barana i ze śmiechem zaniósł do domu, ale po śmierci matki Christophera
już tak nie robił. Rebecca zerknęła na niego ze swojej kryjówki. Christopher
poszedł za ojcem, który z każdym krokiem wyprzedzał syna. Gdy dostatecznie się
oddalił, chłopiec popędził do Rebekki.
– Chodź
ze mną. – Wyciągnął do niej rękę. – Nie martw się, nic ci
nie grozi.
Kiedy
wrócił do domu, kolacja czekała na stole. Wujek Uli wziął go na ręce i usadził
na krześle pomiędzy sobą a Alexandrą. Ojciec nie podniósł na niego wzroku.
Wpatrywał się w znajdujący się przed nim talerz. Podczas kolacji mówili po
niemiecku, choć ojciec cały czas powtarzał, że chce, żeby rozmawiali po
angielsku.
– Jak
ci minął dzień na plaży? – zapytał wujek Uli.
– W
porządku.
– My
spędziliśmy bardzo produktywny czas na malowaniu domu, prawda, Stefan?
– Owszem – odparł
ojciec Christophera.
Wujek Uli uszczypnął
Alexandrę w policzek. Przez kilka chwil jedli w milczeniu, gdy nagle z góry
dobiegł ich głośny trzask.
– Co
to? – rzucił ojciec. – Christopher, wiesz, co to może być?
– Nie. – Wzruszył
ramionami i wbił oczy w talerz. Przez sufit przebiło się kolejne uderzenie, a
po nim delikatny odgłos kroków.
– Christopher,
chcesz nam coś powiedzieć? – zapytał wujek Uli. – Przyniosłeś
do domu kota? Twój ojciec chyba wyraził się jasno ostatnim razem.
– Nie,
nie. Nic tam nie ma. To na pewno wiatr.
– Zobaczymy – stwierdził
ojciec, odsuwając krzesło. – Chodź. I po tych wszystkich kłopotach,
jakich mi ostatnio przysporzyłeś, módl się, żeby to naprawdę był wiatr.
– Nie,
ojcze, nie. Tam nic nie ma. Możemy dokończyć kolację?
Ojciec
złapał Christophera za ramię i szarpnięciem zmusił, by wstał z krzesła. Uli coś
powiedział, ale brat go zignorował. Alexandra poszła za nimi przez kuchnię, a
następnie wszyscy ruszyli na świeżo wygładzone papierem ściernym schody.
Roześmiała się, gdy na górze rozległ się kolejny trzask. Christopher próbował
się wyrwać, ale ojciec trzymał go mocno. Zaciągnął go na piętro, do drzwi jego
pokoju, które otworzył z głośnym hukiem.
Dziewczynka
siedziała na środku pokoju. Na szyi miała perły matki Christophera, a duży
kapelusz zakrywał jej głowę. Christopher zrobił zbolałą minę. Kazał jej
siedzieć w szafie, aż nie przyjdzie na górę. Ale ona wyszła i przewróciła stojącą
obok łóżka karafkę wody. Wujek Uli parsknął za ich plecami, ale ojcu nie było
do śmiechu.
– Christopher,
kto to jest? – zapytał po angielsku.
– Moja
przyjaciółka, Rebecca.
– A
gdzie mieszka ta Rebecca?
– Nie
wiem.
Ojciec
puścił ramię Christophera i pochylił się nad dziewczynką siedzącą na podłodze w
perłach i kapeluszu jego zmarłej żony.
– Zraniłaś
się? – zapytał, wyciągając dłoń w kierunku fioletowego siniaka na jej
twarzy. Nie odpowiedziała. – Rebecco, gdzie
mieszkasz? – Zdjęła kapelusz, a następnie pokazała na okno.
Ojciec
Christophera wziął kapelusz i pomógł rozplątać perły.
– Tam?
Daleko stąd? – zapytał. Dziewczynka powoli pokręciła głową i
wstała. – Czy twoi rodzice wiedzą, gdzie jesteś? – Ponownie
zaprzeczyła ruchem głowy. – Cóż, nie boisz się, że będą się o ciebie
martwić?
– Nie.
– Na
pewno będą – zapewnił ojciec Christophera, przeczesując dłonią włosy.
Rebecca podeszła do okna. Christopher wiedział, że mu się nie upiecze, nieważne,
jak urocza była jego nowa przyjaciółka.
– Jesteś
głodna? – zapytał ojciec po kilku sekundach. – Chciałabyś
coś zjeść?
Rebecca
przytaknęła ze smutną miną.
Dlaczego nie została w szafie? Teraz
przeprosiny nic już nie dadzą. I tyle z jej planów ucieczki z domu.
Wujek
Uli poprowadził wszystkich na dół. Ojciec próbował się dowiedzieć, gdzie
dokładnie i z kim mieszka dziewczynka, ale nic nie osiągnął. Przystawił jej
krzesło i wszyscy zasiedli do posiłku.
Pierwszy
przemówił wujek, uśmiechając się.
– Christopherze,
gdzie poznałeś swoją nową przyjaciółkę? I czemu zawdzięczamy jej odwiedziny?
Chłopiec
szturchał widelcem ziemniaki na talerzu. Przecież nie mógł przyznać, że Rebecca
uciekła z domu, a on próbował jej pomóc.
– Spotkałem
ją na plaży. Płakała, więc pomyślałem, że potrzebuje pomocy.
–
Przyprowadzenie jej do naszego domu to żadna pomoc – skarcił go
ojciec. Wujek Uli ponownie się zaśmiał.
– Uli,
proszę. Rozmawiam z synem. – Stefan spiorunował młodszego brata
wzrokiem, ponieważ ten nie potrafił opanować śmiechu. Po chwili zakrył usta
dłońmi. Ojciec pokręcił głową i ponownie skupił uwagę na synu, który wyglądał,
jakby zaraz miał schować się pod stołem. – Gdzie mieszka ta
dziewczynka? Co się jej stało?
– Nie
wiem. Usłyszałem jej płacz, siedziała w polu przy plaży. Pomyślałem, że mogłaby
u nas na trochę zostać. – Miał nadzieję, że Rebecca nie zna
niemieckiego i nie rozumie, co powiedział.
– Ach,
tak? Zamierzałeś ukrywać ją w swoim pokoju, prawda? I jak długo chciałeś ją tam
trzymać?
Christopher
osunął się na krześle tak nisko, że talerz znalazł się na wysokości jego oczu.
– Nie
wiem, nie pomyślałem o tym.
– A
to ci niespodzianka – skwitował cierpko ojciec. – Nieczęsto
zdarza ci się pomyśleć, prawda?
Rebecca
przestała jeść.
Choć
słońce nadal wisiało wysoko na letnim niebie, wybiła dziewiętnasta i był to
czas, aby Alexandra położyła się spać. Była młodsza od Christophera, nie
skończyła jeszcze czterech lat, więc musiała kłaść się wcześniej niż on. Uli
wziął ją na ręce i przysunął do ojca, aby ucałowała go na dobranoc. Ojciec
pocałował ją w policzek. Alexandra pomachała do Rebekki, która się uśmiechnęła.
Uli zabrał ją na piętro, nadal się śmiejąc.
– Rebecco – zaczął
ojciec spokojnym, cichym głosem – musisz nam powiedzieć, gdzie
mieszkasz. Wiem, że gdyby Christophera albo Alexandry o tej porze nie było w
domu, to bardzo bym się martwił. Chyba nie chcesz, żeby ktoś musiał się o
ciebie martwić, prawda?
Rebecca
pokręciła głową. Ojciec Christophera otworzył usta, żeby coś dodać, lecz
dziewczynka odpowiedziała:
– Mieszkam
dwa domy dalej. Wylałam herbatę i mama mnie uderzyła. I wtedy uciekłam.
Ojciec
wstał od stołu.
– Rebecco,
myślę, że muszę natychmiast zobaczyć się z twoimi rodzicami. Czas zaprowadzić
cię do domu. – Próbowała mu się wymknąć, ale złapał ją, wziął na ręce i
ruszył ku drzwiom. – Uli, zabieram ją do domu! – zawołał
przez ramię. Christopher pobiegł za ojcem.
– Myślę,
że nie powinieneś poznawać rodziców Rebekki – stwierdził ojciec, gdy
go zauważył. – Na pewno odchodzą od zmysłów z
niepokoju. – Gdy dotarli do drogi, postawił dziewczynkę na ziemi.
– A
teraz obiecaj mi, że będziesz grzeczna i będziesz trzymać mnie za
rękę. – Rebecca spojrzała na Christophera błagalnie, ale wykonała
polecenie. Ruszyli drogą, Christopher wlókł się kilka metrów za nimi.
– Wspaniały
sposób zapoznania się z nowymi sąsiadami – wymamrotał pod nosem
ojciec.
Przez
chwilę szli w milczeniu. Po kilku sekundach Rebecca powiedziała:
– To
mój. – Wskazała mały dom przy drodze. Budynek był zaniedbany, nosił
liczne pamiątki działania żywiołów i przypominał ich własny, zanim go odmalowali.
Rebecca zwalniała z każdym krokiem. Gdy dotarli do podjazdu, ojciec
Christophera niemal musiał ją za sobą ciągnąć. Christopher ich dogonił i gdy
zbliżyli się do domu, złapał ją za drugą rękę. Po jej zaczerwienionych
policzkach spływały łzy. Ojciec podszedł do drzwi, z których łuszczyły się
grube płaty lakieru. Okno obok drzwi było szare, brudne, z pajęczynami od
wewnątrz.
Nie możemy po prostu
wracać do nas? – pomyślał Christopher.
Ze środka nie
dochodziły żadne dźwięki. Ojciec Christophera spojrzał na Rebeccę i zapukał.
– Twoi
rodzice najwidoczniej śpią – stwierdził, bardziej do siebie niż do
niej. – Masz jakieś rodzeństwo?
– Nie
mam.
Zapukał
mocniej i drzwi same się uchyliły.
– Halo?
Jest tu kto? – Nie usłyszał żadnej odpowiedzi, więc wszedł do środka.
Dom
był zatęchły i stary. Kiedy znaleźli się na korytarzu, po lewej stronie
zauważyli kuchnię. Dywan był wytarty i zniszczony, Christopher czuł, że w jego
podeszwy wbijają się gwoździe, ale milczał. Wszyscy milczeli. Smuga
dochodzącego z okna światła zaprowadziła ich do końca korytarza i dalej do
salonu, w którym wisiały obrazy przedstawiające miejscowe krajobrazy. Na
podłodze leżała rozbita butelka. Po domownikach nie było ani śladu. Nagle
usłyszeli chrapliwy, ostry głos.
– Gdzieś
się, do cholery, podziewała? – Wszyscy troje odwrócili się jak na
komendę, a Rebecca schowała się za nogą ojca Christophera. W drzwiach stał
mężczyzna w wyblakłym garniturze. Wyglądał na starszego od ojca, ale
Christopher nie potrafił ocenić o ile –pozbawione siwizny, ciemne włosy
sugerowały młodszy wiek niż poorana zmarszczkami twarz. Jego brązowe oczy
przeskakiwały z ojca na dzieci i z powrotem.
– Coście
za jedni? Co robicie w moim domu? Skąd macie moją córkę?
Ojciec
Christophera postąpił krok do przodu i wyciągnął dłoń na powitanie. Mężczyzna
uścisnął ją, ale nic nie powiedział.
– Nazywam
się Stefan Seeler – przedstawił się ojciec. Mówił spokojnie i
wyraźnie. – Kilka godzin temu mój syn znalazł Rebeccę na plaży.
Wygląda na to, że coś ją przygnębiło. – Na dźwięk ciężkiego,
niemieckiego akcentu ojca twarz mężczyzny gwałtownie zmieniła wyraz. Wybałuszył
oczy.
– Jesteś
Niemcem – powiedział z francuskim akcentem, na co ojciec Christophera
skinął głową. – Bez przerwy wpada w tarapaty, jest
niezdarna… – kontynuował. – Wie pan, jakie są te dzisiejsze
dzieciaki. – Mężczyzna kołysał się na piętach. Christopher obserwował
ojca, który słuchał go z zaciśniętymi zębami.
– Christopher,
czy mógłbyś na chwilę zabrać Rebeccę na zewnątrz, proszę.
– To
nie będzie konieczne. Dziękuję za przyprowadzenie córki, ale musicie już iść,
wkrótce wróci żona.
Stefan
spojrzał na dziewczynkę, która z całej siły trzymała się jego nogawki, a
następnie na syna.
– Chodź,
synku, idziemy – nakazał, po czym nachylił się w stronę
Rebekki. – Teraz musimy iść, ale wiesz, że zawsze możesz do nas…
– Do
widzenia, panie Seeler. – Ojciec Rebekki podszedł, złapał ją za ramię
i wyprowadził do pokoju obok.
Komentarze
Prześlij komentarz